Wichura i wilk
Śniło mi się że razem z Jankiem (moim chłopakiem) staliśmy na ulicy przed małą kwiaciarnią (chyba należącą do niego. Chciał mi pokazać swoje Oscary (miał 5). Jeden z nich był za "Czarnego Łabędzia" a drugi za jakiś film z Amy Adams, który znałam, ale nie pamiętałam o czym on jest. Statuetki nie wyglądały jak Oscary, tylko były w kształcie motywu przewodniego filmu. ALE TO BYŁY JEGO OSCARY. Rozpętała się straszna burza, wiedzieliśmy, że ona nastąpi i robiła się coraz większa (wiat, deszcz), więc weszliśmy do kwiaciarni. Zaczęłam zamykać drzwi na klucz, na dwa razy, myślałam, że Janek jest gdzieś za mną koło lady, nawet zaczęłam się chwalić "no, burza nas nie dosięgnie, zamykam szczelnie drzwi na dwa razy. Okazało się że nadal był na zewnątrz i powiedział "jak ja teraz wejdę". Zaczęłam otwierać drzwi, kiedy okazało się, że jakiś ksiądz też chce wejść, napiera na drzwi. Uchylam je, Janek wchodzi, próbujemy zamknąć drzwi, ale księdzu udaje się wejść. Próbujemy go wypędzić, on coś krzyczy, udaje się go w końcu zagnać pod drzwi i zaczynamy na nie napierać żeby je zamknąć, robimy to z całych sił (jak się obudziłam bolały mnie mięśnie rąk i nóg, tak jakby to się rzeczywiście działo). Wydaje mi się, że się nam udało.
W drugiej części snu stoimy z Jankiem z jakimś mężczyzną wyglądającym jak z filmu, w dziwnym pomieszczeniu, metalowe klatki po obu stronach „korytarza” – wszystko metalowe i zimne. Ja i Janek wyglądamy jak w żałobie, widać że ma wyrzuty sumienia po tym jak wypędziliśmy księdza na wichurę i chyba mówię o tym mężczyźnie. On pokazuje na klatkę po naszej lewej stronie, w której miota się wilk. Mówi "czasem trzeba ponieść pewne ofiary, trzeba zabić barana by nakarmić wilka". Do klatki wilka jest wrzucony baran, a wilk rzuca się w jego stronę. KONIEC.